ospałość miasteczka, ograniczone możliwości, to chleb (pep) powszedni małych miejscowości. zaczynam się tutaj czuć coraz bardziej otępiały intelektualnie, a przecież to tutejsze, zimne powietrze miało dostarczać krystalicznie precyzyjnych myśli...to nie jest stary, dobry Reykjavik z wszystkimi jego klubami, kawiarniami, mieszanką ludzką, nocnymi jazdami na rowerze...ten brak bodźców stymulujących głowę, próbuje nadrobić pisaniem na blogu. ów marazm uznaję jako tymczasowy kryzys. już widzę pewne jaskółki - kilka dni temu znalazłem pracę, i to w miejscu, które było priorytetowe, w końcu przyleciałem do kanady, żeby się nauczyć jeździć na nartach. dostałem połowę etatu w ośrodku narciarskim położonym kilka km od Jasper. będę pracował w departamencie transportu, albo żeby nie używać napompowanej nomenklatury - będę chłopcem parkingowym. głównym obowiązkiem będzie organizacja pojazdów na parkingu, troska o ośrodek (odśnieżanie, sprzątanie śmieci), dostarczanie produktów z/do miasteczka. z rzeczy ciekawszych będę miał do dyspozycji własną krótkofalówkę, będę pracował na wysokości 2000m, a co najważniejsze dostanę darmową, nieograniczoną wejściówkę na stok narciarski i darmowe lekcje. jak to się kiedyś mówiło "pan do sklepu, czy sklep do pana" - właśnie w taki sposób zdobyłem tę pracę (tutaj mały artykuł: http://filolozka.brood.pl/ta-czy-te/). najpierw zostawiłem swoją CV-kę w sklepie ośrodka narciarskiego w miasteczku, po kilku dniach wysłałem e-mail z zapytaniem o status mojej aplikacji, by dostać odpowiedź negatywną - oficjalnym powodem był brak wolnych etatów. za kilka dni miało być otwarcie sezonu, więc doszedłem do wniosku, że mogłem być trochę spóźniony. nie dałem jednak za wygraną i nauczony doświadczeniem mojego brytyjskiego przyjaciela, który pracował tam kilka lat temu - udałem się na bezpośrednią konfrontację z panią kadrową. dotarłem tam autostopem, co było dosyć karkołomnym planem, biorąc pod uwagę poranne niskie temperatury oraz to, że czekałem na auta na kompletnym pustkowiu. nieoczekiwanie trzeci samochód zatrzymał się i zabrał mnie, z początkowym założeniem tylko do skrzyżowania z drogą do ośrodka, jednak by po krótkiej konwersacji zabrać mnie w góry na wysokość 2000m do samego miejsca destynacji. pomimo, że nieumówiony na rozmowę z panią kadrową, nie musiałem długo czekać i znalazłem się w jej biurze. znowu dostałem odpowiedź negatywną, jednak nie po to zorganizowałem całą wyprawę, by wyjechać stąd z pustymi rękami (kolejny link: http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=53470) po jej odmowie, wykorzystałem "momentum" i zacząłem jej opowiadać moją historię...wykonała jeszcze kilka telefonów, przeprowadziła szablonową rozmowę kwalifikacyjną, podczas której chyba ją zmiękczyłem, bo zaczęła się uśmiechać, by finalnie znaleźć dla mnie miejsce w rzeczonym wcześniej departamencie. to wszystko w tydzień po przybyciu do Parku Narodowego. sukces? się zobaczy.